Około czterech tysięcy klubowiczów odwiedziło służewiecki tor wyścigów konnych aby poszaleć wraz z goszczącym po raz pierwszy w Polsce Carlem Coxem. Myślę, że się nie zawiedli.
Przed imprezą większość tych, którzy Coxa znają zastanawiała się, co zagra w Warszawie. Wiadomo, że jest nieobliczalny i potrafi miksować house, funky, techno, czy minimal. Nawet jego ostatni „Essential Mix” (BBC Radio 1, 22-12-2002) jest w połowie house’owy i w połowie techniczny.
Support dla Coxa przygotował Dj Marko z belgijskiego klubu La Rocca i był to raczej najsłabszy punkt tego wieczoru. Marko, niczym wodzirej na imprezie w remizie, starał się podgrzewać atmosferę zapowiedziami występu gwiazdy. Byłem kompletnie zaskoczony, bo oto didżeja zapowiada się jak giganta rocka. Dobrze, że Cox nie kazał na siebie czekać i pojawił się już parę minut po 1 przy akompaniamencie strzelających w górę słupów ognia. Stanął z prawej strony stołu, za wyłącznie dla niego przygotowanymi deckami. Soundsystem nagle zabrzmiał pełną mocą i publiczność z podniesionymi rękoma ruszyła pod scenę.
Na pewno nie pokazał wszystkich swoich umiejętności (szkoda na przykład, że grał tylko z dwóch decków), ale łatwość, z jaką radził sobie z gramofonami świadczy o jego ogromnych umiejętnościach, latach ćwiczeń i doświadczeniu. Nie wspomnę o tanich sztuczkach technicznych, ale sposób, w jaki zgrał ostatnie dwie płyty zasługuje na opisanie. Otóż w pewnym momencie zatrzymał jedną z płyt na ułamek sekundy i w efekcie mieliśmy dwukrotnie zagęszczony bit. Po kilku taktach to samo zrobił z drugą płytą i wszystko wróciło do normy. Może nie było to do końca perfekcyjnie wykonane, ale zrobiło na wszystkich piorunujące wrażenie. Grał ponad dwie godziny. Tańczył, wachlował płytami, pozował do zdjęć. Prawdziwy profesjonalista.
W tym miejscu warto też wspomnieć o polskich didżejach występujących tamtego wieczoru. którzy swoimi setami również dali niezły popis technicznego szaleństwa. Bez wątpienia można stwierdzić, iż set Diany d’Rouze oraz Pozioma X podkręciły atmosferę na parkiecie.
Poza przygotowaną dla techno fanów muzyczną ucztą, organizatorom nalezą się brawa za oprawę, tj. scenę i jej oświetlenie, które robiło niesamowite wrażenie. Niestety pozostałe sprawy organizacyjne pozostawiały wiele do życzenia. Począwszy choćby od tego, iż nikt nie zadał sobie trudu by poinformować ludzi, kto i o której godzinie będzie grał. W ten sposób wiele osób nie miało pojęcia kto aktualnie jest na scenie, jedynie Cox został zapowiedziany i tu nie było wątpliwości. W ogóle sprawa lineupu to już osobna kwestia. Wydaje się, że zabrakło na tej imprezie kilku znanych i uznanych artystów polskiej sceny techno. Nie jest naszym zadaniem stwierdzać, kto zamiast kogo powinien zagrać ale zdaje się, że przy takich imprezach nie powinno się pomijać didżejów z polskiej czołówki. To nie jedyny zarzut skierowany w stronę organizatorów. Hala była niedogrzana i było po prostu zimno, a na dodatek w szatniach poginęły kurtki i spora część osób wracała do domu w t-shirtach. Tak chyba nie wypada traktować ludzi, którzy kupując bilet płacą rzecz jasna za dostarczenie na imprezie wrażeń… Ale nie takich!